Może nikt nie umierał z głodu ale na pewno nie było na zbytki. Niektórzy tak traktowali żywienie psów, uznając że jeśli będzie im brakować to "pójdą do lasu coś sobie upolować".
Dobrze jak takim zwierzęciem zainteresował się np syn sąsiadów.
Tutaj jednak wracamy do kwestii niedostatków.
Był jednak ciekawy kompromis wymyślony przez mojego tatę.
Chodząc odpasać krowy z kundelkiem sąsiadów przy nodze wypracowali ciekawą technikę.
Polowania na łąkach i wale rzeki na myszy.
Typowe gniazdo ma dwa, trzy wejścia.
Po zatkaniu ewentualnego trzeciego przyczajali się przy dwóch pozostałych.
Myszy ojciec wykurzał z nory nalewając tam wody nabranej z rzeki lub jakiejś kałuży butelką.
Uciekające trafiały mu prosto w rękę, lub bezpośrednio do psiego pyska.
Według wikipedii, mysz tak domowa jak i myszarka polna ważą do ok 40 gram.
Ale kto miał z nimi do czynienia wie że mając dostatek pokarmu często są nawet cięższe.
Pięć dorodnych gryzoni, to prawie 200 gram mięsa dla psa.
Przez kilka miesięcy wyliniały kundel o zapadłych bokach nabrał ciała, a jego sierść zrobiła się gęsta i błyszcząca.
Dziś niepojęte, straszy się możliwością przenoszenia przez myszy salmonelli czy nawet wścieklizną. Nadal żyje miejska legenda jakoby ogony myszy i szczurów miały zawierać strychninę.
Najpewniej powstała gdy jakiś biedak zjadł podtrutego trutką na bazie tej substancji gryzonia.
W ciężkich czasach mało kogo będzie stać na wyszukane karmy z cielęciną dla pupila.
Polowanie na myszy nie wydaje się tu głupie. W przeciwieństwie do puszczania psa żeby "sam sobie coś znalazł." Tracąc na całe dni jego pomoc, narażając tak swoje zwierze jak i ludzi których na wpół dziki, może zaatakować.
Zdjęcie z sieci.
