Powtorze: mam swoja wizje prepperingu. Nie szykuje sie do wojny. Dla mnie to nie ma sensu. Jesli zaczniesz bronic swoich zasobow i odstrzelisz ktoregos z napastnikow, to reszta moze uznac, ze "yebac zasoby! Ubijmy dziada". A na p-panca albo kilka wpadajacych przez okna RGD-5 nie ma kozaka.
Ruscy mawiaja, ze "ciszej jedziesz - dalej dotrzesz" (wolne tlumaczenie z "тише едешь, дальше будешь"). I taki jest moj preppering. Jestem zwyklym miejskim cwokiem, przerazonym sytuacja, chowajacym sie w domu przed zagrozeniem. Mysle, ze wygladajac jak ogromna wiekszosc mieszkancow mojego terenu, bede mial wieksze szanse niz wtedy, gdy wypadne w pojedynke na pluton napastnikow.
A jak mi zapukaja do drzwi, to placzac i rwac wlosy z lysiny grzecznie oddam to, co zwykle maja ludzie w domach liczac, ze unikne w ten sposob przeszukania chaty i prawdziwe zapasy pozostana nietkniete.
Zaden ze mnie John Rambo, zaden Chuck Norris. Moja metoda to cisza, spokoj, wtopienie sie w otoczenie.
A z metodami - jak z dupami. Kazdy ma wlasna. Chciaz co obrotniejsi maja po kilka
A tak w temacie wspomnien z Afgana: nie porownywalbym sytuacji obserwowanych tam ze strony (badz co badz) obcego / agresora do sytuacji w ktorej moge sie znalesc bedac napadnietym na wlasnym terenie. To jest odbicie lustrzane.