Przygotowany w mieście
: pt 19 sty 2024, 22:10
Dzisiejsze dyskusje, powiedzmy kuluarowe, skłaniają do smutnych rozważań na temat przygotowań w mieście...
Dlaczego smutnych? Ano, z kilku powodów. My, mieszkający w domkach, bez względu na to czy na wsi, czy na obrzeżach miast, patrzymy dość krytycznie na życie w mieście. Nie dlatego że jest nudne, głośne czy zbyt zagonione. Dlatego że nie widzimy tylu możliwości, jakie dają nam tereny wiejskie. My mamy studnie, potoki, strumyki, stawy, oczka wodne a mieszczuchy mają... Wodę z sieci. Może basen na dzielnicy obok, może jakiś staw w parku. Ale w pobliżu swego miejsca zamieszkania, zwykle mają jedynie kran z wodą, jako jedyne źródło tego cennego surowca. A do basenu czy stawy mają tłumy innych chętnych ze swego bloku czy osiedla. I już widzimy kiepsko ich sytuację. Czy można to jakoś odczarować? Wyobraźnia mi podpowiada że tak, jednak potrzeba się wysilić i przypomnieć sobie pewne rzeczy.
Każdy z nas raczej otarł się o miasto. Może pochodzi z miasta i wybrał wieś, może pracuje w mieście i spędza tam trochę czasu, może w mieście studiował i poznał smak aglomeracji. Pytanie jednak jest inne, czy studiował miasto ze świadomością, że coś może pójść nie tak w naszych dziejach i może trzeba się na to przygotować. Wtedy zmienia się optyka i człowiek zaczyna analizować otoczenie (do tematu wody w mieście wrócę jak sprawdzę sobie pewne dane).
Z racji zamieszkiwania małego mieszkanka w bloku, raczej nie mamy do dyspozycji tej przestrzeni, którą lubimy zapełnić przydasiami. Czasami nie mamy nawet piwnicy, więc ciężko radzić ludziom, aby gromadzili większe zapasy. Gdzież by je mieli schomikować? Na szybko analizując pewną dzielnicę, pewnego miasta, pomyślałem sobie, że jest to możliwe. Jest możliwe zgromadzić nawet większe zapasy, jednak nigdy nie będą one w zasięgu ręki. Trzeba by po nie wyjść ze swojego mieszkania. Jakie są opcje? To zależy od lokalizacji wszelakiej infrastruktury miejskiej:
- gdzie są najbliższe garaże (w tym nasz)
- gdzie są włazy do kanałów
- gdzie są mosty
- gdzie są stare obiekty, rudery (zwykle okupowane przez bezdomnych lub chcących się ukryć z różnych powodów)
- gdzie są nieużytki miejskie, bo i takie zachwaszczone, zarośnięte miejsca się zdarzają
- gdzie są obiekty kolejowe, które jeśli nie zostały zmodernizowane, mogą wciąż posiadać stare schrony
- gdzie są inne lokalizacje, których nie wymieniłem, a które mogą nam posłużyć za w miarę bezpieczne miejsce na nasze depozyty.
Idąc do pierwszego odnośnika; mamy garaż w okolicy bloku. Może blaszak w rzędzie z innymi, może murowane garaże w jednym ciągu. Wiele w nim nie schowamy ale może warto zawczasu pomyśleć o "remoncie" i wykuciu betonu z podłoża i zakopaniu beczki na jedzenie? Może nie mamy betonu, tylko żwir i płyty chodnikowe? Jeszcze lepiej. Pokrywę beczki zamaskujemy kolejną płytą chodnikową. Gdzieś w rogu garażu najlepiej, tak by chodząc po garażu, przypadkiem nie wdepnąć. To się tyczy nas samych jak i szabrowników, szukających czegokolwiek cennego w czasie zagrożenia. Najlepiej jakbyśmy zawczasu spędzali trochę czasu przy garażu, aby nagłe nasze gmeranie tam, nie zwróciło czyjejś uwagi. To może być nasz drugi depozyt zapasów, zaraz po mieszkaniu. Nie najlepszy, ale trzeba lubić co się ma i grać kartami, jakie mamy w ręce.
Idąc dalej, załóżmy że niedaleko nas, jest stary most kolejowy. W razie działań wojennych, zapewne nie możemy liczyć na jego bezpieczeństwo, jednak w czasie kryzysu, głodu, jego konstrukcja być może zapewni nam wygodną skrytkę na nasz depozyt. Sam kojarzę co najmniej dwa z pewnego miasta, oddalone o godzinę drogi (ostrożnym marszem) od miejsca zamieszkania. Pod jednym mógłbym zdeponować jakiś suchy prowiant, wykorzystując stalową konstrukcję mostu, pod drugim mógłbym spokojnie zakopać beczkę z konserwami, ryżem i wodą. Zakopać samemu, przywożąc beczkę autem - niech będzie 50l aby nie rzucać się w oczy zanadto - znosząc ją pod most i wypatrując ewentualnych przejazdów samochodów czy pociągów, kopać dziurę na mój depozyt. Jak uniknąć pociągów? Wystarczy zapoznać się z rozkładem i zapisać go sobie, aby wiedzieć co i kiedy jeździ. Ale towarowe jeszcze... A, no to trzeba posiedzieć kilka dni z rzędu, obserwować, najlepiej każdy dzień tygodnia mieć przepracowany i w notatniku zapisywać każdy pociąg i o której godzinie, którego dnia itd. Wyjdzie nam plan? Wyjdzie. A że czasami jakiś samotny elektrowóz się napatoczy, czy jazda manewrowa, no cóż, życie. Trzeba mieć oczy wokół głowy.... nomen omen, wiecie co oznacza niebieskie światło na sygnalizatorach kolejowych? Zakaz jazdy manewrowej. To się może przydać.
Teraz pytanie, co mi da depozyt z żarciem o godzinę bezpiecznego marszu (czyli skradania się) od domu? W istocie, to może nie być bezpieczne i na pewno nie jest idealne. Ale daje jakieś nadzieje. Możemy bezpiecznie dotrzeć na miejsce, dokopać depozyt, zabrać torbę ryżu, kilka konserw, zakopać i wracając wpaść małej grupie w łapy i... koniec pieśni. Możemy. Ale póki życia, póty nadziei. A w domu czeka żona, mąż, dzieci, rodzice itd. Coś trzeba robić, aby ich zabezpieczyć.
Pozostałych odnośników nie będę dzisiaj rozwijał. Jedno, że liczę na wyobraźnię czytających. Drugie, że liczę na Was drodzy forumowicze, że także coś wymyślicie. Wrócę do tematu wody, jak obiecałem gdzieś powyżej. I jeszcze chcę dodać, mieszkanie w mieście nie jest skazane z góry na porażkę, bo nie wiemy jaki scenariusz się wydarzy i gdzie i kiedy coś się sypnie. Po prostu miasto ma zbyt wiele minusów względem prowincji, które mam nadzieje uda nam się wspólnymi siłami odczarować. Choć szczerze powiem, chyba w każdej możliwej opcji, wolałbym miasto opuścić...
Dlaczego smutnych? Ano, z kilku powodów. My, mieszkający w domkach, bez względu na to czy na wsi, czy na obrzeżach miast, patrzymy dość krytycznie na życie w mieście. Nie dlatego że jest nudne, głośne czy zbyt zagonione. Dlatego że nie widzimy tylu możliwości, jakie dają nam tereny wiejskie. My mamy studnie, potoki, strumyki, stawy, oczka wodne a mieszczuchy mają... Wodę z sieci. Może basen na dzielnicy obok, może jakiś staw w parku. Ale w pobliżu swego miejsca zamieszkania, zwykle mają jedynie kran z wodą, jako jedyne źródło tego cennego surowca. A do basenu czy stawy mają tłumy innych chętnych ze swego bloku czy osiedla. I już widzimy kiepsko ich sytuację. Czy można to jakoś odczarować? Wyobraźnia mi podpowiada że tak, jednak potrzeba się wysilić i przypomnieć sobie pewne rzeczy.
Każdy z nas raczej otarł się o miasto. Może pochodzi z miasta i wybrał wieś, może pracuje w mieście i spędza tam trochę czasu, może w mieście studiował i poznał smak aglomeracji. Pytanie jednak jest inne, czy studiował miasto ze świadomością, że coś może pójść nie tak w naszych dziejach i może trzeba się na to przygotować. Wtedy zmienia się optyka i człowiek zaczyna analizować otoczenie (do tematu wody w mieście wrócę jak sprawdzę sobie pewne dane).
Z racji zamieszkiwania małego mieszkanka w bloku, raczej nie mamy do dyspozycji tej przestrzeni, którą lubimy zapełnić przydasiami. Czasami nie mamy nawet piwnicy, więc ciężko radzić ludziom, aby gromadzili większe zapasy. Gdzież by je mieli schomikować? Na szybko analizując pewną dzielnicę, pewnego miasta, pomyślałem sobie, że jest to możliwe. Jest możliwe zgromadzić nawet większe zapasy, jednak nigdy nie będą one w zasięgu ręki. Trzeba by po nie wyjść ze swojego mieszkania. Jakie są opcje? To zależy od lokalizacji wszelakiej infrastruktury miejskiej:
- gdzie są najbliższe garaże (w tym nasz)
- gdzie są włazy do kanałów
- gdzie są mosty
- gdzie są stare obiekty, rudery (zwykle okupowane przez bezdomnych lub chcących się ukryć z różnych powodów)
- gdzie są nieużytki miejskie, bo i takie zachwaszczone, zarośnięte miejsca się zdarzają
- gdzie są obiekty kolejowe, które jeśli nie zostały zmodernizowane, mogą wciąż posiadać stare schrony
- gdzie są inne lokalizacje, których nie wymieniłem, a które mogą nam posłużyć za w miarę bezpieczne miejsce na nasze depozyty.
Idąc do pierwszego odnośnika; mamy garaż w okolicy bloku. Może blaszak w rzędzie z innymi, może murowane garaże w jednym ciągu. Wiele w nim nie schowamy ale może warto zawczasu pomyśleć o "remoncie" i wykuciu betonu z podłoża i zakopaniu beczki na jedzenie? Może nie mamy betonu, tylko żwir i płyty chodnikowe? Jeszcze lepiej. Pokrywę beczki zamaskujemy kolejną płytą chodnikową. Gdzieś w rogu garażu najlepiej, tak by chodząc po garażu, przypadkiem nie wdepnąć. To się tyczy nas samych jak i szabrowników, szukających czegokolwiek cennego w czasie zagrożenia. Najlepiej jakbyśmy zawczasu spędzali trochę czasu przy garażu, aby nagłe nasze gmeranie tam, nie zwróciło czyjejś uwagi. To może być nasz drugi depozyt zapasów, zaraz po mieszkaniu. Nie najlepszy, ale trzeba lubić co się ma i grać kartami, jakie mamy w ręce.
Idąc dalej, załóżmy że niedaleko nas, jest stary most kolejowy. W razie działań wojennych, zapewne nie możemy liczyć na jego bezpieczeństwo, jednak w czasie kryzysu, głodu, jego konstrukcja być może zapewni nam wygodną skrytkę na nasz depozyt. Sam kojarzę co najmniej dwa z pewnego miasta, oddalone o godzinę drogi (ostrożnym marszem) od miejsca zamieszkania. Pod jednym mógłbym zdeponować jakiś suchy prowiant, wykorzystując stalową konstrukcję mostu, pod drugim mógłbym spokojnie zakopać beczkę z konserwami, ryżem i wodą. Zakopać samemu, przywożąc beczkę autem - niech będzie 50l aby nie rzucać się w oczy zanadto - znosząc ją pod most i wypatrując ewentualnych przejazdów samochodów czy pociągów, kopać dziurę na mój depozyt. Jak uniknąć pociągów? Wystarczy zapoznać się z rozkładem i zapisać go sobie, aby wiedzieć co i kiedy jeździ. Ale towarowe jeszcze... A, no to trzeba posiedzieć kilka dni z rzędu, obserwować, najlepiej każdy dzień tygodnia mieć przepracowany i w notatniku zapisywać każdy pociąg i o której godzinie, którego dnia itd. Wyjdzie nam plan? Wyjdzie. A że czasami jakiś samotny elektrowóz się napatoczy, czy jazda manewrowa, no cóż, życie. Trzeba mieć oczy wokół głowy.... nomen omen, wiecie co oznacza niebieskie światło na sygnalizatorach kolejowych? Zakaz jazdy manewrowej. To się może przydać.
Teraz pytanie, co mi da depozyt z żarciem o godzinę bezpiecznego marszu (czyli skradania się) od domu? W istocie, to może nie być bezpieczne i na pewno nie jest idealne. Ale daje jakieś nadzieje. Możemy bezpiecznie dotrzeć na miejsce, dokopać depozyt, zabrać torbę ryżu, kilka konserw, zakopać i wracając wpaść małej grupie w łapy i... koniec pieśni. Możemy. Ale póki życia, póty nadziei. A w domu czeka żona, mąż, dzieci, rodzice itd. Coś trzeba robić, aby ich zabezpieczyć.
Pozostałych odnośników nie będę dzisiaj rozwijał. Jedno, że liczę na wyobraźnię czytających. Drugie, że liczę na Was drodzy forumowicze, że także coś wymyślicie. Wrócę do tematu wody, jak obiecałem gdzieś powyżej. I jeszcze chcę dodać, mieszkanie w mieście nie jest skazane z góry na porażkę, bo nie wiemy jaki scenariusz się wydarzy i gdzie i kiedy coś się sypnie. Po prostu miasto ma zbyt wiele minusów względem prowincji, które mam nadzieje uda nam się wspólnymi siłami odczarować. Choć szczerze powiem, chyba w każdej możliwej opcji, wolałbym miasto opuścić...